Friday, January 29, 2010

Jerry Ahern "Krucjata"/ "The Survivalist"

Szkoda, że nie mam skali ujemnej, bo ta książka zasługuje na minusową punktację. Atomowa hekatomba w USA i nieskalany komandos na motorze ratujący wszystkich, gdzie się tylko da. No Chuck Norris, czy inny superman wypisz wymaluj. A, i jeszcze żony szuka i ciągle się mijają o włos... No i zakochuje się w rosyjskim szpionie, platonicznie rzecz jasna. Poważna część książki poświęcona jest szczegółowym opisom działania i konstrukcji różnych modeli broni palnej. Krótko mówiąc - boska lektura. Nie dałam sobie rady z całościa, rzuciłam ten chłam w kąt gdy w pięciu na krzyż zdobyli chronioną przez pułk KGB Cheyenne Mountain ......

5 comments:

Anonymous said...

Fakt, że książka wygląda jak była pisana pod ekranizację i to w stylu Bonda, czy Norrisa ;p Nieśmiertelny bohater, dokonujący niemożliwych czynów, najlepszy we wszystkim... ale mimo tego czytam sobie ją dalej ;)

Anonymous said...

Oj tam oj tam . Marudzisz . Jedna z lepszych postapokaliptycznych książek jakie czytałem . Chociaż jak skończyłaś na górze Cheyenne to może i lepiej bo wraz z następnymi tomami szeregi wrogów się zwiększają a sojuszników nadal mało . Kupiłem na wyprzedaży po 1zeta od tomu i mile się zaskoczyłem .Brakuje mi tylko Mid-Wake . 4/5 Każdy kraj ma takich 4 pancernych i Szarika na jakich zasługuje ;)

Anonymous said...

Pytanie tylko - po co czytasz książki, o których wiesz, że nie są dla Ciebie. Książka (seria) ta ma tytuł "The Survivalist" i to już jest wystarczająco jasna wskazówka, komu może przypaść do gustu, a kogo od niej odrzuci. Poza warstwą fabularną (którą krytykujesz) ważne są w niej opisy technik przetrwania, narzędzi surwiwalowych (no, nie lubimy powtórzeń;)), oraz wszelakiej broni. To oczywiście też krytykujesz.
Powieść Aherna przeczytałem po raz pierwszy w latach '90, wówczas jako młodzieniec. Podobała mi się, a jakżeby inaczej. Teraz odświeżam ją sobie dzięki adaptacji wydanej przez Graphic Audio, w oryginale (tym razem kompletnej, a nie urwanej w połowie, jak to miało miejsce w przypadku polskiego wydania).
Teraz, po niemalże dwudziestu latach, książka podoba mi się jeszcze bardziej. Już nie gubię się w długich opisach broni, bo znam je trochę z własnego doświadczenia.
Jestem też pod wrażeniem rozmachu fabuły - (spoiler alert) - Ahern wymyślił coś, czego żaden autor historii postapokaliptycznych dotąd nie dokonał - coś gorszego niż wojna atomowa.
W żaden sposób nie namiawiam Cię do powrotu do lektury, wiem że byłoby to działanie skazane z góry na porażkę. Jednak myślę, że warto pokazać ją z innej strony - tej dobrej.
PS.
Gdybyś dotrwała do kolejnych tomów, to znalazłabyś tam nawet opisy postatomowych potraw, przygotowywanych z mrożonych i liofilizowanych produktów:)

Andy

Anonymous said...

Dokładnie, cała przyjemność z czytania zaczyna się od tomu 10, przedtem ot takie tam sobie czytadło sensacyjne.

Anonymous said...

To, że ten rodzaj lektury nie leży w twoim guście, to widać.
To, ze jest to literatura SF, też widać, ale jakoś nie zauważyłaś tego.
Moim zdaniem na uwagę zasługuje fakt, że autor stworzył obszerną opowieść o możliwych skutkach nieograniczonej ludzkiej głupoty. A że w fabułę wplótł wątki surwiwalowe i miłosne - na tym przecież polega sztuka pisania.
Moim zdaniem literatura świetnie się czyta.
Znacznie lepiej niż Pieśń o Rolandzie czy Konrad Wallenrod.