Friday, May 14, 2010

"A feast for crows" George R.R. Martin


Największą zaletą tej książki są gorącokrwiste postacie. To trzyma zresztą całą  serię "The Song of Ice and Fire" przy życiu. Atutem jest jeszcze jak zawsze znakomity u Martina język - bogaty, z łatwością odmalowujący przed naszymi oczami czy to pejzaż czy samych bohaterów i ich perypetie.

Akcja w czwartym tomie niestety trochę kuleje. Jak dobrze przemyśleć to wielu atrakcyjnych jej zwrotów autor mam nie przygotował. Najbardziej lubię wątek z mroźnej Północy, a w czwartym tomie on właściwie nie istnieje. W dodatku słuchałam książki w formie audiobooka i dość niemrawa akcja kołysała mnie do snu przez dobry miesiąc z hakiem.

Jednak zżyłam się już z bohaterami na tyle, że z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Podobno grono fanów bardzo się burzy, bo już kilka razy przekładano datę publikacji kolejnego tomu. George R.R. Martin miał nawet powiedzieć, że być może zrobi "posunięcie Roberta Jordana" (czyli nie dokończy serii - ale ten ostatni to akurat miał dość ważki powód do przerwania pracy, bo niestety zszedł z tego świata). Można zauważyć dość często, że pisarze fantasy mają niejakie trudności z zakończeniem swoich dzieł. Stworzą światy, korowód postaci, poplączą wątki, a potem mają problem, żeby to spektakularnie rozwiązać.

1 comment:

diablik said...

Ja też uwielbiam tą serię!
przy okazji chciałabym polecić książkę bodajże Dana Simmonsa "Hyperion". Jest to pokaźnych rozmiarów czteroksiąg, przez którz właśnie skończyłam się przedzierać i nadal jestem pod wrażeniem lektury. Mam wrażenie, że mogłaby się Pani spodobac:)