Sunday, November 13, 2011

"A Dance with Dragons" George R.R. Martin


Okazuje się, że nagle , dzięki serialowi "Game of thrones" książki George'a Martina stały się wszystkim znane. Pierwszy filmowy sezon był niezły, choć nieco przesadnie epatował seksem i okrucieństwem.

Na fali popularności autor wydał więc wreszcie długo oczekiwany kolejny tom sagi "Song of Ice and Fire". Jak go oceniam? Bardzo lubię język Martina, ale w tym tomie jest wiele powtórzeń i trudne do wybaczenia dłużyzny. W dodatku akcja donikąd nie prowadzi, żaden z wątków się nie rozwiązuje przez cały opasły w końcu tom.Uśmiercanie kluczowych bohaterów również już zaczyna wchodzić Martinowi w nawyk. Przyznam, że to być może długi czas oczekiwania na kolejny tom podwyższył moją poprzeczkę dla Martina, ale drżę o kolejne tomy. Oby tylko nie była to równia pochyła...

Sunday, September 18, 2011

"Wojna i pokój" Lew Tołstoj


Nie ma to jak klasyka. Zwłaszcza XIX-wieczna. Salonowe życie i subtelne gierki (ale z rosyjską duszą) Petersburga i Moskwy z czasów napoleońskich. Wojna pokazana lepiej niż w najlepszych filmach batalistycznych. No i bohaterowie - soczyści, poszukujący sensu, poddający się emocjom (nie miotani emocjami jak u Dostojewskiego). Wątek miłosny cudowny. Da się kochać Bołkońskiego razem z Nataszą.  Polskie akcenty - Adam Czartoryski jako nadęty carski minister (ja o tym nie pamiętałam), jacyś polscy masoni kręcący się po Petersburgu i porwane polskie szlachcianki. Fantastycznie malowane piórem portrety Kutuzowa i Bagrationa.

Nie mogłam znieść tylko rozważań w epilogu o siłach napędowych historii. Autor mógł sobie darować czysto filozoficzny wywód. Naprawdę to wszystko wynika z treści powieści i nie trzeba nawet średnio inteligentnemu czytelnikowi wykładać tego kawę na ławę i w dodatku w dramatycznie nudny sposób. Az dziw bierze, że to pisał ten sam człowiek, tak odstaje od reszty książki. Ale pewnie taki był dydaktyczny imperatyw w XIX wieku.

Friday, March 4, 2011

"The Wheel of Time" tomy 1 - 13 Robert Jordan


Pierwsze tomy dały się czytać. Jak to w high fantasy - nowy nieznany świat, początkowo budzący ciekawość. Tempo od początku szwankowało, no ale to akurat czasem się zdarza nawet najlepszym, więc się nie czepiałam. Sporo pomysłów (a nawet trochę słownictwa) zaczerpniętych od klasyków gatunku, to jednak też byłam w stanie wybaczyć.

Potem było coraz gorzej. Te tomiszcza sprawiają wrażenie, że zmarłemu w roku 2007 Robertowi Jordanowi płacili od strony, a że pomysłów brakowało trzeba było zapełniać je powtarzającymi się do znudzenia frazami. Szczególne upodobanie ma autor do szczegółów kobiecych i męskich strojów (zwłaszcza haftów i dekoltów) i maniakalnie tych samych gestów (zwłaszcza pociągania w zdenerwowaniu za warkocz). Przez setki stron nie dzieje się nic. Kilkanaście stron potrafi zająć bohaterom przemieszczenie się w przestrzeni o 10 metrów. Ja wiem, że geniusze literatury potrafili pisać grube tomy o jednym dniu czyjegoś życia, ale Jordan się do tych geniuszy nie zalicza. Zwłaszcza że wiele do życzenia pozostawia jego językowa sprawność (co widać i w oryginale i w tłumaczeniu). Moja pani profesor z liceum dwóję by mu wlepiła za ubogie i powtarzalne słownictwo.

Jak zwykle szkoda w sumie nie najgorszych pomysłów, nie doprowadzonych do żadnego finału, który od pierwszego akapitu jest na ustach wszystkich postaci. Chyba tylko zapowiedź tego finału skłania czytelnika do lektury. Nie wiem sama na co miałam nadzieję doczytując aż do 11 tomu... Może jednak nie było to aż takie złe, jak teraz oceniam...

Powyższe akapity pisałam przed przeczytaniem tomów napisanych przez Brandona Sandersona na podstawie szkicowych pomysłów Jordana, już po jego śmierci. Sanderson daje sadze zastrzyk świeżej krwi. Natychmiast poprawia się tempo, ożywia język, skraca fraza. To wychodzi książce jedynie na dobre. Trudno powiedzieć, żeby akcja śmigała, ale jest lepiej niż wcześniej. Czekam jeszcze na finałowy ostatni tom, który zdaje się, że pojawi się w przyszłym roku. Nie powinnam chyba publikować tej mojej recenzji przez zakończeniem cyklu, ale co mi tam ..... ;) . Trzymam kciuki, żeby Sanderson sobie poradził i nie rozczarował wodzonych za nos przez ładnych kilka tomów czytelników.

Thursday, March 3, 2011

"Bez pożegnania" Harlan Coben


Rozczarowała mnie ta książka. Początkowo nawet akcja jakoś się rozwijała, zapowiadał się nie najgorszy thriller, a potem zakończyło się jak w harlekinie. Nie chcę psuć lektury tym, którzy zamierzają ją jednak podjąć, ale głupkowate zwroty akcji, niespodzianki w obliczu śmierci i zmiany koligacji rodzinnych zakrawają na kicz. A, i jeszcze dobrzy bohaterowie okazują się czarnymi charakterami, a ci źli to w środku anioły. Zresztą portrety psychologiczne postaci to jakaś dziecinada.

Dla kogo to jest pisane - dla żądnych dreszczyku emocji nastolatków? Nie chcę zresztą obrażać tej grupy wiekowej, tak sobie myślę, że mój 17-letni syn by tą lekturę rzucił w kąt. To już "Harry Potter" jest bardziej wiarygodny, a już na pewno mocniej trzyma w napięciu. Ja przeczytałam to dzieło do końca, bo już tak mam z książkami, że daję im szansę od pierwszej do ostatniej strony (no, dobrze, dobrze ...... było kilka wyjątków). Jedna gwiazdka za zdatny do czytania początek. A może jestem zbyt surowa? Czyżby to był brak entuzjazmu do samego gatunku?

Sunday, February 27, 2011

"Pan Lodowego Ogrodu" tom 3 Jarosław Grzędowicz


Grzędowicz trzyma poziom. Tak jak pisałam w przypadku drugiego tomu, nie ma już tu niestety zaskoczenia nowymi pomysłami, ale pozostałe walory książki są nadal aktualne. Świetny język, barwne postacie i tym razem trochę więcej akcji niż w drugim tomie.  Czekam niecierpliwie na - podobno już ostatni - czwarty tom. Mimo, że seria niezwykle mi się podoba, chciałabym zobaczyć jak Grzędowicz poradzi sobie z zakończeniem, co wydaje się być wielkim problemem dla pisarzy fantasy (te ciągnące się w nieskończoność sagi stają się już trochę nużące).

Friday, February 25, 2011

"Koniec świata w Breslau" Marek Krajewski


Moje pierwsze spotkanie z międzywojennym detektywem z niemieckiego Wrocławia. Głównie ujął mnie obraz epoki i samego miasta. Szalone lata 20-te ubiegłego wieku. Świetnie pokazani niemieccy oficjele, zdegenerowani arystokraci, miejska biedota, no i jeszcze bezcenne relacje z posiłków detektywa Mocka. Finał taki sobie, raczej ze spadkiem a nie kulminacją napięcia, nie tego się człowiek spodziewa po naprawdę dobrym kryminale. Odnoszę wrażenie, że sama zagadka kryminalna jako taka, a zwłaszcza jej rozwiązanie to akurat nie najmocniejszy punkt książki (co akurat nie najlepiej o niej świadczy, biorąc pod uwagę do jakiego gatunku wypada ją zaklasyfikować). Czyta się jednak na tyle dobrze, że być może sięgnę po kolejne tomy perypetii radcy kryminalnego Eberharda Mocka.