Friday, March 4, 2011

"The Wheel of Time" tomy 1 - 13 Robert Jordan


Pierwsze tomy dały się czytać. Jak to w high fantasy - nowy nieznany świat, początkowo budzący ciekawość. Tempo od początku szwankowało, no ale to akurat czasem się zdarza nawet najlepszym, więc się nie czepiałam. Sporo pomysłów (a nawet trochę słownictwa) zaczerpniętych od klasyków gatunku, to jednak też byłam w stanie wybaczyć.

Potem było coraz gorzej. Te tomiszcza sprawiają wrażenie, że zmarłemu w roku 2007 Robertowi Jordanowi płacili od strony, a że pomysłów brakowało trzeba było zapełniać je powtarzającymi się do znudzenia frazami. Szczególne upodobanie ma autor do szczegółów kobiecych i męskich strojów (zwłaszcza haftów i dekoltów) i maniakalnie tych samych gestów (zwłaszcza pociągania w zdenerwowaniu za warkocz). Przez setki stron nie dzieje się nic. Kilkanaście stron potrafi zająć bohaterom przemieszczenie się w przestrzeni o 10 metrów. Ja wiem, że geniusze literatury potrafili pisać grube tomy o jednym dniu czyjegoś życia, ale Jordan się do tych geniuszy nie zalicza. Zwłaszcza że wiele do życzenia pozostawia jego językowa sprawność (co widać i w oryginale i w tłumaczeniu). Moja pani profesor z liceum dwóję by mu wlepiła za ubogie i powtarzalne słownictwo.

Jak zwykle szkoda w sumie nie najgorszych pomysłów, nie doprowadzonych do żadnego finału, który od pierwszego akapitu jest na ustach wszystkich postaci. Chyba tylko zapowiedź tego finału skłania czytelnika do lektury. Nie wiem sama na co miałam nadzieję doczytując aż do 11 tomu... Może jednak nie było to aż takie złe, jak teraz oceniam...

Powyższe akapity pisałam przed przeczytaniem tomów napisanych przez Brandona Sandersona na podstawie szkicowych pomysłów Jordana, już po jego śmierci. Sanderson daje sadze zastrzyk świeżej krwi. Natychmiast poprawia się tempo, ożywia język, skraca fraza. To wychodzi książce jedynie na dobre. Trudno powiedzieć, żeby akcja śmigała, ale jest lepiej niż wcześniej. Czekam jeszcze na finałowy ostatni tom, który zdaje się, że pojawi się w przyszłym roku. Nie powinnam chyba publikować tej mojej recenzji przez zakończeniem cyklu, ale co mi tam ..... ;) . Trzymam kciuki, żeby Sanderson sobie poradził i nie rozczarował wodzonych za nos przez ładnych kilka tomów czytelników.

Thursday, March 3, 2011

"Bez pożegnania" Harlan Coben


Rozczarowała mnie ta książka. Początkowo nawet akcja jakoś się rozwijała, zapowiadał się nie najgorszy thriller, a potem zakończyło się jak w harlekinie. Nie chcę psuć lektury tym, którzy zamierzają ją jednak podjąć, ale głupkowate zwroty akcji, niespodzianki w obliczu śmierci i zmiany koligacji rodzinnych zakrawają na kicz. A, i jeszcze dobrzy bohaterowie okazują się czarnymi charakterami, a ci źli to w środku anioły. Zresztą portrety psychologiczne postaci to jakaś dziecinada.

Dla kogo to jest pisane - dla żądnych dreszczyku emocji nastolatków? Nie chcę zresztą obrażać tej grupy wiekowej, tak sobie myślę, że mój 17-letni syn by tą lekturę rzucił w kąt. To już "Harry Potter" jest bardziej wiarygodny, a już na pewno mocniej trzyma w napięciu. Ja przeczytałam to dzieło do końca, bo już tak mam z książkami, że daję im szansę od pierwszej do ostatniej strony (no, dobrze, dobrze ...... było kilka wyjątków). Jedna gwiazdka za zdatny do czytania początek. A może jestem zbyt surowa? Czyżby to był brak entuzjazmu do samego gatunku?