Tuesday, April 28, 2009

"Apricots on the Nile" Colette Rossant


Mam bardzo ambiwalentny stosunek do większości książek, oscylujących wokół jakiejś fabuły okraszonej przepisami kulinarnymi. W tym zestawieniu z reguły mocno niedomaga fabuła. Wiem, że wiele osób je uwielbia, więc pewnie się narażę obrazoburczym stwierdzeniem, że nie zachwyciła mnie ani "Zupa z granatów" (choć przepisy mogą być tu warte grzechu), a już tym bardziej "Nie samym chlebem". Ta ostatnia, jak na mój gust, ociera się wręcz o Harlekina.

Ja jestem jakoś niezwykle wyczulona i od razu wykrywam, fałszywie dla mnie brzmiące, sielankowe nuty w okołokulinarnej prozie. Możliwe, że tylko ja to tak odbieram (czego się można zresztą spodziewać po wielbicielce literatury batalistycznej ;) ), ale szalenie mnie drażni taka romantyczno-zwiewna poza, gdy przy okazji niedomaga logika, proste zasady psychologii postaci, a akcja (jesli w ogóle istnieje) mocno kuleje. Widać w mojej estetyce nie ma miejsca na wydumane sentymenty i eteryczne zwiewności ....

Ale do rzeczy - niewielka książka "Apricots on the Nile" jest przeciwieństwem wszystkiego o czym napisałam powyżej. Są to urocze, napisane zupełnie bez zadęcia, czasem nawet z kroplą goryczy, wspomnienia z dzieciństwa w bogatym mieszczańskim domu żydowsko-egipskich dziadków autorki. Czas akcji to lata 40-dzieste XX wieku, a miejsce - Kair i jego okolice. Colette Rossant ma lekkie pióro i z łatwością jej przychodzi oddanie atmosfery, w jakiej przyszło jej spędzić szczenięce lata. Zadziwiające, że ona pisze o zwykłym życiu - o codziennej rutynie, zakupach z babcią na bazarze, przyjęciach, podwieczorkach, szkole z internatem, wakacjach, sprzedawanych na ulicy preclach, a czyta się o tym z wielka przyjemnością.

Ja długo się wstrzymywałam z kupnem tej pozycji, ze względu na pewną recenzję w Amazonie zarzucającą autorce, że Kair z jej wspomnień nigdy nie istniał i że te jej memuary są sprzeczne z ówczeną rzeczywistością. Cóż, pewnie prawie każdy z nas idealizuje swoje dzieciństwo, z drugiej strony niewielu miało okazję doświadczyć codziennego życia w domu przedwojennych właścicieli szykownego domu towarowego. Co ciekawe, w książce o której niedawno pisałam "Ostatni mazur" Andrew Tarnowski opisuje w bardzo podobnym tonie życie polskich arystokratów, których los rzucił w tym samym czasie do Egiptu. Też były tam angielskie kluby, przyjęcia, kwitnące życie towarzyskie, eleganckie wille i tylko czasami padał na to wszystko cień wojny.

Pani Rossant pisze sporo o jedzeniu, ale jest to bardzo nienachalne, mimo że to dla niej istotny temat, a w książce, jak na jej objętość, jest całkiem sporo przepisów. Przy okazji zauważyłam, że pozycji o egipskiej kuchni jest na rynku jak na lekarstwo, ciekawe dlaczego ? W końcu chyba równie ona ciekawa jak np. libańska czy marokańska? O tych ostatnich książek jest wprost zatrzęsienie...

No comments: