Thursday, February 21, 2008

"Malazańska księga poległych" tomy 6-7 Steven Erikson



Pewnie myślicie, że przez ten miesiąc niepisania leniuchowałam i niczego nie czytałam. Ależ wręcz przeciwnie. Musiałam uporać się z tym, co do tej pory Steven Erikson napisał o Imperium Malazańskim i okolicach. A że było tego kilka tysięcy stron, to trochę mi czasu na to zeszło.

Pierwsza część VII-go tomu to jeszcze nie koniec tej batalistycznej sagi, ale dla mnie czas na odetchnięcie od przygód jej bohaterów. I cóż wynika z tych tysięcy zapisanych przez autora, a przeze mnie przeczytanych stronnic? Nie ma dwóch zdań, ze polubiłam paru bohaterów. Poczynając od dystansującego się od świata Anomandera Rake'a, poprzez nieomylnego skrytobójcę Kalama Mekhara, na tragicznie szlachetnym szaroskórym Trullu Sengarze kończąc. Nie zapominajmy tez o ekscentrycznym Teholu Beddict'cie i jego boskim...lokaju. Rozczarował mnie trochę autor przedwcześnie urywając wątek Perły, a tak się nieco romansowo i kontrowersyjnie zapowiadał.

Sam język książki niespecjalnie porywa i nie jest jej mocną strona. Nie dorasta nawet do pięt takiemu Kay'owi czy Tolkienowi, a nawet naszemu Sapkowskiemu czy Grzędowiczowi. Zastanawiam się czy to, przynajmniej w części, nie jest winą tłumaczenia. Momentami widać niezręczności, w postaci dosłownego przekładania idiomów na polski, a już powtarzanie wyrażenia "podniósł/podniosła urękawicznioną dłoń" potrafi naprawdę rozsierdzić.

Fabula tez pozostawia miejscami nieco do życzenia. Jakoś szczególnie nierówny był pod tym względem II tom. Ciągnące się setkami stron przygotowania do oblężenia, tragicznie nudny watek Srebrnej Lisicy i jej matki, a potem nagła, emocjonująca, i muszę przyznać robiąca wrażenie, kulminacja w czasie bitwy o Corral. Zresztą to takie trochę hollywoodzkie spiętrzanie wydarzeń w jednym miejscu stosuje autor prawie pod koniec każdego tomu. Zwykle zresztą z niezłym efektem.

Na pewno na pochwałę zasługuje za to swoboda i pomysłowość z jaką autor kreuje nowe kontynenty, rasy, narody i plemiona. Dość niebanalni są tez eriksonowscy bogowie. Sympatie zwłaszcza budzą ich ludzkie przywary i zdolność do ... popełniania błędów. Co do oryginalności pomysłów to co prawda moje nastoletnie dziecko się śmieje, że ascendencja i portale to immanentna cecha popularnego serialu StarGate, ale któż to wie kto od kogo czerpał pomysły...

Trochę pochwaliłam, nieco ponarzekałam, ale niewątpliwie "Malazańska księga poległych" jest interesującym czytadłem. Chciałam napisać "przyjemnym", ale biorąc pod uwagę hektolitry przelanej na kartach tej książki krwi to chyba nie jest właściwy przymiotnik.;)