Przyjemna w czytaniu opowieść o XX-wiecznych losach jednej z gałęzi rodu Tarnowskich. Autora, brytyjskiego dziennikarza polskiego pochodzenia, wykluczono za jej napisanie ze Związku Tarnowskich, co chyba zrobiło książce świetną reklamę. Nie da się ukryć, że jest nieco plotkarska i wyjawia trochę niezbyt chwalebnych tajemnic rodu, ale gdyby taka nie była pewnie nikt by jej nie chciał czytać. ;) A tu wyłania się rodzina jak każda inna, a ludzkie charaktery są białe, czarne oraz rzecz jasna we wszystkich odcieniach szarości. Andrew Tarnowski, wychowany w Anglii, z dala od arystokratycznych polskich krewnych, chyba umiał na to wszystko spojrzeć z pewnym dystansem.
Pięknie pokazany jest świat przedwojennego ziemiaństwa dawnej Galicji, który z hukiem rozpada się i znika z powierzchni ziemi w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Większość książki tyczy zresztą wojennych perypetii rodziny autora, burzliwych jak to niestety na czas i miejsce przystało.
Tło historyczne bardzo zgrabnie wplata się w losy bohaterów, pytanie tylko na ile zrozumiałe jest dla brytyjskiego czytelnika, dla którego chyba docelowo była pisana ta książka (oryginał jest po angielsku). Trzeba przyznać, że autor dwoi się i troi, aby wyspiarzom przybliżyć tę naszą zawiłą historię (stąd miejscami zdumiewające dla polskiego czytelnika wtręty o tym co to takiego np. ołtarz Wita Stwosza), ale czy mu się to udało to chyba tylko brytyjski odbiorca mógłby nam powiedzieć.