Podobno ksiązki o gasnącym słońcu to cały podgatunek w nurcie fantasy. No cóż, mnie raczej on nie pociąga. Możliwe, że odbiór książki utrudniał mi nieco fakt, że czytałam ją po angielsku, a naszpikowana jest wymyślonymi przez autora na użytek książki słowami. Ja czasami nie miałam pewności czy to rzeczywiście jakaś nowomowa, czy też po prostu nie znane mi w obcym bądź co bądź języku słowo. Tak że ślęczałam trochę nad słownikiem.
Wolfe nie obawia się przypisać swojemu bohaterowi dość niepopularną profesję - jest on mianowicie katem. Za okazanie jednak miłosierdzia jednej z torturowanych (to miłosierdzie to umożliwienie jej popełnienia samobójstwa) zostaje wydalony ze swojej gildii i wyrusza w długą wędrówkę na północ kraju. Dodam, że ponoć akcja toczy się w dalekiej przyszłości, konstatacja ta nie jest jednak możliwa po przebrnięciu przez pierwszy tom. Wiem to jedynie z recenzji całego cyklu. Ja mam chyba dość niedojrzałe podejście do lektur, bo nie znoszę takich, w których się nic nie dzieje. Tutaj przez cały tom bohaterowi udaje się okazać miłosierdzie, stoczyć pojedynek, ściąć komuś głowę i dotrzeć do bram miasta. Zaiste jeśli następne tomy są tak bogate w wydarzenia to współczuję ich czytelnikom. Ja nie mam zamiaru zaliczać się w ich poczet. ;)
1 comment:
Jestem o tom lepszy od ciebie i moja ocena spadła do 0/5 . Ale ten autor tak ma
Post a Comment